...jak samochody... niby wszystko ładnie, pięknie, ale do czasu. Po godzinie darmowego wińska, nagle znienacka pojawiły się kartki z szokująca ceną 8 zł za plastikowy kubeczek, napełniany do połowy jakże cenną zawartością [sic!]. Tak wg. żabojadów wygląda to, co nazywają wzniośle 'świętem beaujolais'. Wypromowanym sztucznie zresztą. Koszmarna muzyka, mogli radio Zet włączyć, taniej by wyszło, a tak musieli pewnie zapłacić temu co płyty zmieniał... Cóż, jak się robi raz na rok imprezę w Instytucie Francuskim pod szyldem święta, na imienne zaproszenia, a po godzinie wywala się znienacka kartki z cenami, to pardon... Bez wątpienia zysk murowany, obłowili się strasznie. Po co w ogóle coś za darmo wystawili? Ale może francuskich producentów win nie stać na promocję? Była oczywiście strefa dla vipów, a jak. Są równi i równiejsi. Tam wszystko w nadmiarze. Tak zwana demokracja. Czy w unii [tudzież durnii] też tak będzie? Jeśli tak, to ja dziękuję. I podziękowałem. W chwili, gdy usłyszałem, jak nazwijmy go umownie "DJ" włączył super hit 'Sex bomb' podstarzałego Toma Jonesa [którego to radosnej twórczości po prostu nienawidzę], popatrzyliśmy wszyscy po sobie i wyszliśmy.
Podróż przez park Saski była bez wątpienia najprzyjemniejszym akcentem tej nocy...
Miałem dziś bardzo dziwny sen. Bardzo. Pamiętam, że chodziłem po jakiejś konstrukcji, dokładnie mostem, zawieszonym pomiędzy szczytami gór, a prowadzącym do różnych części budowli rozrzuconej na całej jej wysokości. Szukałem Roberta. Roberta M. mego dawnego nauczyciela łaciny, a zarazem kumpla. Nie znalazłem go jednak, znajdowałem zaś po drodze, w różnych dziwnych zakamarkach budowli różne zastanawiające notatki, zapiski, swego rodzaju "dossier" wielu znanych mi niegdyś osób. Czasem most nie miał barierki z jednej strony, a wówczas zdarzało się, że jakaś część papierów spadała mi w dół, kilkaset metrów... Najgorszy były jednak chwile, gdy brakło barierek po obu stronach...
Potem byłem na plaży, leżącej zdaje mi się opodal. Byłem z Kasią. W piasku znalazłem lornetkę, a raczej lunetkę. Obserwowałem morze, ludzi... Bardzo miło, nie za gorąco, bliżej zachodu słońca, pomarańcz nieba, błękit wody, ciepły piasek, ładne babki, parasole... I to tyle...
Ten sen był migawką z przeszłości. Tyle twarzy, zapomnianych już, teraz odkurzonych...
Nie, no Lepper w >Przygodach małpki Fiki Miki< to max! Hahaha! Nawet nieźle mu to wyszło. Ciekawe, czy ów jego wypadek wiąże się jakoś z ulicą Myśliwiecką, wszak niedaleko to było...