...jak samochody... niby wszystko ładnie, pięknie, ale do czasu. Po godzinie darmowego wińska, nagle znienacka pojawiły się kartki z szokująca ceną 8 zł za plastikowy kubeczek, napełniany do połowy jakże cenną zawartością [sic!]. Tak wg. żabojadów wygląda to, co nazywają wzniośle 'świętem beaujolais'. Wypromowanym sztucznie zresztą. Koszmarna muzyka, mogli radio Zet włączyć, taniej by wyszło, a tak musieli pewnie zapłacić temu co płyty zmieniał... Cóż, jak się robi raz na rok imprezę w Instytucie Francuskim pod szyldem święta, na imienne zaproszenia, a po godzinie wywala się znienacka kartki z cenami, to pardon... Bez wątpienia zysk murowany, obłowili się strasznie. Po co w ogóle coś za darmo wystawili? Ale może francuskich producentów win nie stać na promocję? Była oczywiście strefa dla vipów, a jak. Są równi i równiejsi. Tam wszystko w nadmiarze. Tak zwana demokracja. Czy w unii [tudzież durnii] też tak będzie? Jeśli tak, to ja dziękuję. I podziękowałem. W chwili, gdy usłyszałem, jak nazwijmy go umownie "DJ" włączył super hit 'Sex bomb' podstarzałego Toma Jonesa [którego to radosnej twórczości po prostu nienawidzę], popatrzyliśmy wszyscy po sobie i wyszliśmy.
Podróż przez park Saski była bez wątpienia najprzyjemniejszym akcentem tej nocy...