life...
7 marca mam egzamin, o czym właśnie mi przypomniała Kasia, więc trzeba będzie się pouczyć, jest ku temu dobra okazja. Do wypicia też, bo mam wtedy imieniny... :D
Szkoda, że nie jestem teraz na jakimś odludziu, przydało by mi się, taka chwila odosobnienia...
Ale niestety nic z tego, nie da rady. Tymczasem zastanawiam się nad czymś, co właśnie usłyszałem, a było to bardzo ciekawe, poznałem człowieka, od którego kupiłem kompa, niesamowity.
I tak jak to bywa, to i to, iż leżąc tak długo o różnych sprawach się myśli, myślałem o tym, co tylko raz w życiu mi się trafi, myślałem o śmierci. Zastanawiałem się, jak to jest. Czy coś czuć, czy coś się nagle wie... Zastanawiałem się, czy rzeczywiście życie przelatuje w ułamku sekundy przed oczyma. Myślałem o tym momencie rozstania, kiedy już je zostawiamy, i czy mamy świadomość tego, co się dzieje.
W tym samym momencie na Discovery leciał program o eksterminacji Żydów, po raz kolejny doszły do mnie słowa Dziadka, o tym że żyję w szczęśliwych czasach, że nie ma wojny... No fakt, u nas jej nie ma. Dziadek za to dobrze pamięta tamte czasy, ma wszak 93 lata... Pamięta inną Polskę, na pewno o wiele bardziej różnorodną etnicznie... Pamięta czasy, które odejdą wraz z ostatnim ich żyjącym świadkiem... I z nami tak będzie, ta bezwzględna liniowość czasu, którą coraz bardziej szanuję.