to bez sensu
Dobrą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do jej dobroci. Zaciągnąłem się mym bezfiltrowym, oportunistycznym Lucky Strike, poczułem jak głowa zaczyna ciążyć, a czas płynął, i płynął, przez jakieś minut kilka raczyłem się tym sinym powietrzem. Wtem stało się dla mnie jasnym, że te minuty to życie, zobaczyłem jego powolną, ukradkową ucieczkę, to jak czmycha mi między palcami, nóg rzecz jasna, bo ręce miałem zajęte, jedna dłoń trzymała laka, a drugiej nie miałem, bo mi amputowano jakiś czas temu, tak to jest jak się dopuści do drobnej gangreny.
Wskoczyłem na środek kałuży, na moment życie zgubilo wątek, straciło możliwość ucieczki, a ja zyskałem czas na to aby nie robić nic a nic, jak zawsze zresztą. Byłem wolny. Wolny? A co jest wolnością? Wolność to ja, czy moje czyny? Wolność to ma fizyczność, czy myśli? Te pytania towarzyszyły mi przez czas jakiś, w drodze powrotnej do domu, którego i tak nie miałem. Zobaczyłem automat, i postanowiłem zadzwonić, ot tak sobie, do losowego człowieka, w Kostaryce nie wiedzieć czemu, ale los to los. W pełni świadom mego czynu, wykręciłem numer kierunkowy i usłysząłem owo straszne halo. Straszne, bo odległe, a takie samo. Tam też był człowiek! A ja chciałem raju, z tamtym ciepłem utożsamionym, raju! Uśmiech imbecyla zawitął na mej twarzy, przecież wszędzie jest komuś źle, wszędzie, to dlaczego ma nie być dobrze? Przez chwilę zastanawiałem się, na ile wpłynąłem na życie tej kobiety z Kostaryki, bo przecież loteria to loteria.
Wszedłem na klatkę mego domu, ale dopiero teraz zauważyłem, że coś się zmieniło. Klucze nie pasowały do drzwi, klatka miała inny kolor, a ja miałem poczciwego Alzheimera, tu uśmiech dla Deja Vu ślę...
Tak to jest w życiu. Wydawać by się mogło.
Świat jest iluzją, czy iluzja światem?
A może...